Jakieś dwa miesiące temu
ponownie odkryłam w sobie żyłkę buszowania po sh.
Oprócz wielu ,,zdobyczy",
które wystarczyło tylko dobrze wyprać i uprasować,
znalazły się i takie,
które bez ingerencji maszyny i - oczywiście - nożyczek,
nie nadawały się zupełnie do noszenia.
Wśród nich są między innymi dwie spódnice: ogromniaste,
szerokie i trochę dłuższe, niż te,
które przyzwyczajona jestem nosić.
Dlaczego je wobec tego kupiłam?
Bo materiał był ciekawy
- na pewno nie do kupienia w sklepie,
a poza tym kosztowały jedyne 3 złote za sztukę (!).
Więc jak tu ich nie zabrać do domu???
No właśnie, nie da się.
Spódnica nr. 1.
Była dla mnie za szeroka w pasie i troszkę za długa.
Odcięłam więc pasek.
Potem zwęziłam ją po obu bokach
- wszywając kieszenie ( oj, jakie one są wygodne).
Na koniec wszyłam szeroką gumę.
Tak wygląda z bliska wzór na materiale - z przodu ma dodatkowo naszyte cekiny.
Spódnica nr.2.
Była jeszcze większa, niż poprzednia.
Ma ciekawy kwiatowy wzór
i także naszywane cekiny i koraliki.
Tak jak poprzednio, tu też odcięłam pasek.
Zrobił się całkiem spory kawałek materiału oraz podszewki, którą jest batikowe płótno.
Z połowy materiału głównego uszyłam spódnicę,
coś a la bombka.
Od góry tez jest na gumie,
troszkę szersza - łatwo się więc ją zakłada.
Dołem zwężana. Jest na podszewce z płótna.
Z drugiej połowy materiału uszyłam tunikę na naramkach.
Naramki są z czarnej koronki bawełnianej,
również pod biustem jest przewiązana tą samą koronką.
Żeby wiązanie pod biustem się nie przesuwało,
na bokach przyszyłam małe szlufki.
Uszyłam jeszcze bluzeczkę na naramkach z resztek materiału, który był podszewką, ale nie jest jeszcze wykończona.
Tak więc z jednej rzeczy powstały trzy.
I niech mi ktoś powie, że umiejętność szycia nie jest przydatna!
Aha,
pozdrowienia od Uszatka...
tak właśnie na niego wołamy!
I jak tu nie kochać zwierzaki!